W sporcie jak i w życiu. Czasami idzie, a czasami plany idą sobie… gdzieś.
To miał być mój weekend na torze, zaplanowany co do minuty. Od 10:00 do 22:00 czas zarezerwowany na kibicowanie.
Pierwszy dzień pokrzyżowały mi obowiązki służbowe, ale dzielnie prześledziłam transmisję on-line razem z innymi circa sześdziesięcioma widzami. Komentarz Grzegorza Drejgiera, pełen emocji, kłócił się z pustymi trybunami, ale był wszak piątkowy poranek. Wszyscy byli w pracy.
I nie myliłam się, w sobotę po południu, kiedy wreszcie udało mi się dotrzć do Pruszkowa, na trybunach byli kibice! I nie mówię o rodzinach zawodników. Była tam dobra setka osób i było głośno! Byliśmy świadkami wspaniałej walki Darii Pikulik, która została sama z trzeba Brytyjkami w wyścigu autralijskim, czyli eliminacyjnym i ukończyła na trzecim miejscu. Albo zmagania Bartosza Rudyka, Filipa Prokopyszyna i Daniela Staniszewskiego w omnium. Również Karolina Karasiewicz, Łucja Pietrzak i Nikol Płosaj pokazały, że są, i mają w peletonie wiele do powiedzenia. Ula Łoś walczyła w keirinie a wisienką na torcie był złoty medal Mateusza Rudyka. Działo się o wiele więcej, i na pewno jakiś bardziej sumienny portal o tym napisze.
Sobotnim porankiem byłam kibicem na meczu własnego potomka, jednym okiem oglądając transmisję, a już popołudniu krzyczałam ile sił z trybun welodromu. Nic nie zapowiadało, że jutro miałoby się coś zmienić.
A jednak.
Rano, czyli o 12:34 miałam do odebrania bardzo ważną przesyłkę konduktorską, mianowicie jechały do mnie plakaty promujące zawody dla amatorów organizowane przez Wrocławski Welodrom Grundmanna. Pociąg się spóźnił, ale już o 13:14 dzierżyłam w ręku paczkę. Na torze byłam już o 14:00. W sam raz na przerwę.
Ale nie ma tego złego, przerwa to doskonały czas aby popatrzeć na zawodników „od kuchni” i tak o mało co nie rozjechałam mistrza świata, Maksymiliana Levy’ego, który akurat opalał się na parkingu.
Godzina minęła jak z bicza strzelił i Ula Łoś rozpoczęła półfinały sprintów damskich. Potem był keiring mężczyzn i wtedy otrzymałam telefon. „Mamo? Bo… no… guza mam. To znaczy zderzyliśmy się z takim chłopakiem głowami i teraz mam spuchnięte oko. No… nie mogę go otworzyć. To co mam robić?”
Tak więc resztę imprezy Grand Prix oglądałam już tylko on-line, z korytarza szpitala, po cichu i tylko wtedy kiedy nie patrzył lekarz. Nawet nie do końca bo kiedy się potomkowi wyczerpała bateria to możecie się domyślić gdzie powędrował mój telefon.
No i teraz zostałam z tymi pięćdziesięcioma plakatami i tyleż samo naklejkami promującymi zawody 30 listopada – 1 grudnia i szukam chętnych, którzy pomogą je rozdysponować po okolicach Pruszkowa celem propagowania wspaniałej dyscypliny, jaką jest kolarstwo torowe.

Chętnych do pomocy zapraszam do kontaktu!
Wyniki z zawodów: https://www.pzkol.pl/kalendarz/795,grand-prix-poland.html?fbclid=IwAR1Pn54azAIqJ5qZBVG9S4TpifsW-WrS_o8zFXuKH8fAVHTfUn0siakFcwc
ps. syn ma się dobrze i już za dwa tygodnie będzie mógł otworzyć lewe oko.