Torowe Mistrzostwa Polski Masters 2017

Tegoroczne Torowe Mistrzostwa Polski dobiegły końca. Jak zwykle wyjątkowe.

Oczywiście zacznę od frekwencji kobiet. W tym roku, na zawody stawiło się sześć pań!

Niektórym wydawać się to może niewiele, ale biorąc pod uwagę, że dwa lata temu były dwie, rok temu 4, to to jest rekord. Przy tej liczbie pań już można się pościgać choć nadal wymaga to pewnego logistycznego zgrania i współpracy. Aby konkurencja mogła wystartować potrzebne są 4 zawodniczki.

Tak też uczyniłyśmy i tak, zamiast dwóch, pojechałam 5 konkurencji. Zabawa była przednia, chociaż ściganie na otwartym torze do lekkich nie należy. Wieje wiatr a na miejscami nierównym betonie trzęsie.

Najpierw eliminacje do sprintu czyli 200 metrów z lotu. W porównaniu z Pruszkowem, w Łodzi jest bardzo ciężko. Wiraż jest niski a kreska startu daleko. Zanim się do niej dotrze już można wytracić prędkość jaką się uzyskało na zjeździe ze ściany. Dla przypomnienia, w Pruszkowie kreska startu jest w samym środku wirażu, więc kiedy się na niej jest prędkość jest bardzo duża.

Na szczęście do mety było tego dnia z wiatrem.

Wystartowało 5 zawodniczek, awansowały cztery, w tym Ania Lindholm, która przyjechała późno (dzieci, te sprawy) i pierwszy raz na torze w Łodzi jechała już na starcie! To były jej pierwsze torowe zawody.

Następną konkurencją było 2000 metrów. Piekielnie ciężki start. Trwa to ok 3 minut i trzeba dobrze rozłożyć siły. Nie jest to moja specjalność, toteż kiedy skończyłam czułam w ustach metaliczny smak, który może oznaczać tylko to, że pojechałam mocno a i tak straciłam dobre 9 sekund do Beaty Łęszczak Balcerzak, która została Mistrzynią Polski.

Muszę przyznać szczerze, że mało obiektywny ze mnie dziennikarz i raczej zwracałam uwagę tylko na te elementy zawodów, które interesowały mnie najbardziej, i to też pobieżnie, bo jak się jest zawodnikiem to z jednej strony dużo się czeka i mało się jeździ, a z drugiej strony ciągle coś się dzieje. A to trzeba zrobić rozjazd, a to trzeba odpoczywać z nogami w górze. A to zjeść, a to kręcić, a to akurat jedzie kolega i się idzie kibicować.

Co też uczyniłam. Pierwszy jechał nasz trener Grzegorz Krejner, potem inni koledzy a ja biegałam z aparatem (zamiast leżeć z nogami do góry), ale atmosfera po prostu na to nie pozwala!

Kiedy panowie skończyli przyszedł czas na nasze sprinty. Moja ulubiona konkurencja ale tym razem nie było mi dane obronić tytułu. Po pięciu biegach i jednym błędem taktycznym skończyłam z brązowym medalem a Mistrzynią Polski została Karolina Woźniak. Szczecinianka, która ostro działa na tamtejszym welodromie. Już jej obiecałam, że za rok się odegram.

W sprintach mężczyzn działo się dużo. Czołówka to w większości przypadków dawni zawodnicy. Prawdziwe maszyny do ścigania. Było na co popatrzeć, ale najfajniejsze było to, że w przeciwieństwie do zawodów, które się ogląda z trybun, teraz zawodnicy zjeżdżali do boksów obok i można było z nimi porozmawiać! Z resztą, po trzech latach, ja się tu czuję prawie jak u rodzinki na imieninach. (Podobnie, nie wszystkich kojarzę).

Pierwszy dzień tradycyjnie zamykał się scratchem. W zeszłym roku po szalonej samotnej jeździe po wzniesieniach toru (w poszukiwaniu gór – jak to określili komentatorzy) udało mi się wygrać ten wyścig. W tym roku podobna była tylko szalona jazda. Omijałam góry, ale do kreski dojechałam ostatnia. Mistrzynią Polski została moja koleżanka Ania Lindholm Jarząbek.

Wyścig panów był niesamowity. Szalone ucieczki, pogonie, bomby i chyba dubel. Chyba, bo serio, nie pamiętam. Byłam tam, biegałam i krzyczałam, robiłam zdjęcia ale emocji było tak wiele, że nijak nie potrafię sobie przypomnieć przebiegu zdarzeń.

Niestety, kolarstwo torowe, jak z resztą każdy sport, niesie za sobą trochę ryzyka i nie obyło się bez kraks, które dodają wrażeń. Na szczęście nic poważnego, ale strachu wszyscy się najedliśmy.

Był jeszcze dzień dwa i trzy. Byłam już zmęczona i wszyscy też byli trochę zmęczeni, ale jest takie coś, że jak przychodzi twoja kolej jechać, to jakoś tak energia sama się znajduje. Zwłaszcza w konkurencjach drużynowych. Bo fajnie jest po prostu. Wsiadasz na rower i nie wiesz skąd ale masz siłę kręcić. To też kręcisz. I to jest fajne.

Znów poznałam nowych ciekawych ludzi, znów miałam okazję poleżeć na świeżej, równo przystrzyżonej trawie i znów wszędzie dookoła mnie były jakieś rowery. Przepraszam, nie jakieś. Piękne, nowe i stare, karbonowe i stalowe. Stały, wisiały, leżały. Ja się dobrze czuję w takim towarzystwie. W towarzystwie rowerów i uśmiechniętych, zmęczonych ludzi.

Po oficjalne wyniki i więcej informacji zapraszam na stronę http://mptorowe.pl/ i profil Klub Sportowy „Społem”

Zdjęcia