„Wielką frajdę mi sprawia kiedy jadę i cieszę się z jazdy. To nie jest bardzo częste, ale zdarzają się chwile, że to, że się ścigam, że jadę na rowerze, naprawdę sprawia mi przyjemność, mimo, że to jest męczące i schodzę z roweru i mam ochotę tylko znaleźć kosz na śmieci, żeby wyrzucić wszystko z żołądka….”
Z Kamilem Kuczyńskim, rozmawiałam w Pruszkowie przed Mistrzostwami Świata 2017.
Rozmowa była bardziej o życiu niż kolarstwie torowym, chociaż wspomnienia z welodromów przewijały się tu i ówdzie. W końcu to 20 lat jego życia.
Jego sukces wynika z niego samego. To znaczy, z wewnątrz. Z trzewi, jak ja to lubię powiedzieć.
„Trzeba znaleźć coś, w czym jest się dobrym, co sprawia mi przyjemność. I jak już się to znajdzie, to być w tym najlepszym. I to jest przepis na to, żeby być szczęśliwym w życiu. Moja praca sprawia mi przyjemność. Jestem w tym dobry, dążę do tego, żeby być najlepszym i jeszcze dostaję za to pieniądze.”
Gdyby uczestniczył we wszystkich zawodach Mistrzostw Świata, to byłyby jego czternaste. Opuścił dwa. Przez kontuzję i różnicę zdań. Z trenerem.
„Ja chciałem trenować, a Trener kazał odpoczywać. Byłem chyba jedynym zawodnikiem w historii, który musiał się ukrywać, żeby trenować”.
Zaczynał w wieku 12 lat. Wtedy to była zabawa, ale potem ewoluowało w pracę. Jego pierwsze Mistrzostwa Świata seniorów były w 2004 roku, w Australii. Startował wówczas na kilometr. Jeden jedyny start, bez możliwości poprawy jeśli coś pójdzie nie tak. To był wielki stres.
Trwało to całe lata, ale nauczył się podchodzić do startów na luzie. Tak mu jest najlepiej. To co jest rutynowe, jest załatwiane w rutynowy sposób. Trening, przygotowania, pakowanie. Nie ma nic na ostatnią chwilę. Dwa tygodnie przed startem to zdecydowanie za wcześnie na stres.
Kiedyś próbował pracy z psychologiem sportowym, ale eksperyment był kompletną klapą. Z doskonale zaplanowanego fokusu na tu i teraz wzięło się takie chciejstwo, że zostało zupełne nic. Najgorszy start, o którym chciałby zapomnieć.
Jak reagujesz na nie wygraną?
„Lepiej do mnie nie podchodzić. Straszna złość, wybuchowa. Krzyknąć, przekląć. Aż nie zdrowe. Męczyłem i siebie i wszystkich dookoła. Obwiniałem tylko siebie, ale złość wychodziła na wszystkie strony.
Teraz jestem bardziej świadomy tego gdzie jestem fizycznie i mentalnie.
Staram się podchodzić z luzem, bo to mi wychodzi. Staram się z uśmiechem na ustach iść na start. Teraz jest inna złość. Kiedy przegrywam z własnej głupoty, a kiedy przez coś na co nie miałem wpływu.”
Jednak pasja pozostała. Kiedyś powiedział trenerowi, że jak przestanie być zły po przegranej, to niech go z kadry wywali, bo to znaczy, że mu nie zależy.
Pytam go o zawody najwyższej rangi.
Bywa różnie. W Glasgow widownia zgotowała mu wspaniałe przyjęcie, a on uśmiechał się od ucha do ucha wychodząc na start. Ktoś powiedział, że nia ma respektu dla rywala. A on po prostu cieszył się z tej energii tłumu. Innym razem spowodował kraksę i wyeliminował drugiego zawodnika z Igrzysk. Jeszcze kiedy indziej, ktoś jego przewrócił. Czasami, kiedy przed startem chce się tylko zwymiotować, sędzia mówi „spokojnie, masz tyle czasu ile potrzebujesz” a innym razem wlepiają 100 franków kary za spóźnienie na start. Raz, wraca do boksu po wygranym biegu i wszyscy się cieszą kiedy indziej ktoś machnie ręką „gratulacje”. „Ta, dzięki”.
Zdarzają się nieczyste zagrania. Jedni zawodnicy jeżdżą bardzo agresywnie, blisko, zajeżdżają drogę. “Taka taktyka, jak jesteś słabszy, przeszkodź mocniejszemu.”
Sprinty trwają cały dzień i są bardzo wyczerpujące. Również psychicznie. Jak jesteś dobry, to kilka razy w ciągu dnia stając na starcie przeżywasz ogromny stres. Po ostatniej zmianie przepisów, sprinterzy mają tylko 15 minut przerwy pomiędzy biegami.
Wracamy do Hong Kongu. To kolejny, ale bardzo ważny start dla Kamila. Jest dobrze przygotowany i co ważniejsze, bez problemów zdrowotnych. Jedyne co mu może przeszkodzić to przeciwnik albo zła taktyka.
Jakie problemy zdrowotne?
„Dwa tygodnie przed startem w Kolumbii, trenowaliśmy z Rafałem Sarneckim drużynę. Jechaliśmy za szybko jak na warunki tamtego toru. Rafałowi podcięło koło i polecieliśmy. Uderzyłem talerzem biodrowym o beton. Przez 5 dni leżałem w łóżku. Każdy krok bolał. W Cali i Los Angeles ledwo siedziałem na rowerze. Bolały plecy, bolało wszystko.”
Sport to zdrowie?
„Zawodowy sport to nie jest zdrowie. Za kilka lat będę czuł wyniszczenie organizmu, chociaż psychicznie to kocham”.
Będziemy się martwić wtedy.
„No jasne! To jest nasza praca. Akurat mam tą przyjemność, że kocham swoją pracę.”
No właśnie, 13 lat w zawodowym peletonie. Co się zmieniło? Przede wszystkim, zmienił się sam sport. Kamil wrzucił ostatnio na Facebooka porównanie czasów na 200 metrów z 2017 i 2008 roku. Zwycięzca sprzed dziewięciu laty, byłby dopiero siedemnasty. Ostatni z teraz byłby raptem siódmy wtedy.
Sprzęt poszedł bardzo do przodu, aerodynamika. Kiedyś hitem były ceramiczne łożyska, teraz łożyska mają łożyska. Można mieć tę samą moc, ale jechać szybciej.
Podejście do treningu też ewoluowało. Ale my, jako polska kadra zrobiliśmy chyba największy krok. Nie mamy najwypaśniejszego sprzętu. Kół za 50 tysięcy (czy ileś tam) nie kupuje się co i rusz, a jednak walczymy z najlepszymi. To inne kraje patrzą się na nas i zachodzą w głowę “co wy Polacy robicie, że tak dobrze jeździcie?” (na takich rowerkach chciałoby się dodać).
Gratuluję Kamilowi, bo sport tak bardzo się posunął naprzód, a on razem z nim. Jest drugi w rankingu UCI. Zgadza się ze mną, że taki sukces jest możliwy jedynie z pasji. Nie dałoby się go sztucznie wykreować.
“W kolarstwie nie ma ludzi, którzy tu są dla pieniędzy. Tu wszyscy są dlatego, bo to kochają. To nie jest praca, która pozwala mi żyć na wysokim poziomie. Jest start w igrzyskach, jest fajnie, ale na mieszkanie musiałem wziąć kredyt i pomału go spłacam, ciułam. W lepszych chwilach jest ok ale nie zawsze wystarcza. Były czasy, że stypendium przychodziło dopiero w czerwcu, albo lipcu. Trzeba było sobie jakoś radzić”.
Gdy zaczynał w wieku 12 lat, trener go zapytał “czy na pewno chcesz być w życiu kolarzem? Czy ty wiesz, co to w ogóle znaczy? To nie piłka nożna, że sobie staniesz, odsapniesz jak sędzia zagwiżdże. Tu dostajesz sygnał do startu i wtedy jedziesz na tyle ile masz siły i tylko od ciebie zależy jak mocno będziesz jechał i jak długo będziesz jechał tak mocno. I możesz dać z siebie wszystko i możesz wygrać, a możesz dać z siebie wszystko i nie wygrać, i możesz powiedzieć sobie, stop i nie wygrasz, a możesz jechać bardzo mocno do samego końca i też nie wygrasz.”
I tak jest w życiu.
“Życie jest pełne rywalizacji. Nie dostaje się medali za start. W życiu nie możesz być kim chcesz ot tak. Przyjdziesz do pracy – chcesz być prezesem? Proszę, jesteś prezesem. Nie wszystko się udaje. Nie ma opcji wygraj, wygraj. Sport tego uczy, taki prawdziwy sport.”
Bardzo podobają mi się te proste zasady. W świecie korporacji, w którym spędziłam 11 lat to wszystko wydaje się dużo bardziej zamglone. Ale ja wolę wrócić na tor.
Kto jest twoim torowym idolem?
“Kiedy zaczynałem nie miałem idola, ale potem w młodziku to oczywiście Grzegorz Krejner. Obaj jeździliśmy w Żyrardowie i mijaliśmy się. A teraz bardzo szanuję Theo Bossa. Kiedy podczas Igrzysk w Pekinie przewróciłem się ciągnąc Theo za sobą on powiedział “Nie ma sprawy, to jest keirin”.
Jakiś czas później, Kamil miał okazję powiedzieć tak do innego zawodnika, który jego przewrócił.
Kamilu, marzy mi się, że kiedyś w Polsce, będą takie imprezy, jak sześciodniówki, one nawet nie muszą trwać sześciu dni, ale, wiesz, z muzyką, ze światłami. Na śródtorzu będą siedzieli VIPy przy stolikach, kelnerzy będą serwować drinki a piękne kobiety będą trzymały kaski z których zawodnicy będą losować numery startowe. Czego ty byś chciał dla polskiego kolarstwa torowego?
“No, mi też się marzą takie imprezy, tylko ja chciałbym w nich uczestniczyć”.
I tego sobie życzymy.
Kamil w tych mistrzostwach pojedzie w sprincie indywidualnym, drużynowym i na 1 km. a ja chyba zjem paznokcie ze stresu kibicując mu przed telewizorem.